wtorek, 20 czerwca 2017

Robert Kubica vs Cezary Gutowski... pełny zapis rozmowy po F1 Test Day na Circuit Ricardo Tormo

           Cezary Gutowski opublikował całość wywiadu udzielonego przez Roberta Kubicę dla Przeglądu Sportowego po niedawnych testach auta F1. Wiele odpowiedzi już poznaliśmy niemniej jednak lektura kolejnej, tak obszernej rozmowy, z Robertem w roli głównej, stanowi jak zawsze niezwykle ciekawe przeżycie.


              Jak poinformował autor wywiad to czysta "surówka" więc jego lektura dla wszystkich Kibiców powinna być jeszcze bardziej interesująca... Polecamy.

C.G: Opowiadałeś kiedyś, że jadąc na Nurburgring na spotkanie z Toto Wolffem, gdy usłyszałeś dźwięk silników, nie chciałeś się bardziej zbliżać i poprosiłeś o spotkanie poza torem. Co sprawiło, że po tylu latach znów zbliżyłeś się do torów wyścigowych? Ciekawość? Tęsknota? Okoliczności życiowe?
R.K.: Wszystko po trochu. Gmoja droga rajdowa potoczyła się inaczej, do tego testu prawdopodobnie by nie doszło. Gdybym sfinalizował pewne możliwe programy startów na ten sezon, które nie doszły do skutku, znów... tego testu pewnie by nie było. Jest więc też trochę szczęścia w tym. Są w życiu okresy, gdy jest ciężej, są, gdy jest łatwiej. Nawet jeśli to tylko jeden dzień testowy.

C.G.: Tylko?
R.K.: Tylko, lub aż w moim przypadku. Magią tego wszystkiego jest to, że jeden dzień może spowodować, że o tych wszystkich złych chwilach ty nagle zapominasz i doceniasz szansę, która została ci dana. Choćby tylko jeden test, ale dla niektórych, na przykład dla mnie, jest on wart więcej, niż wszystko, co mogę sobie wyobrazić. Przez wszystkie te lata próbowałem o Formule 1 może nie zapomnieć, ale mieć z nią jak najmniej wspólnego, tymczasem tak naprawdę ta myśl, czy marzenie, żebym znów zasiadł za kierownicą bolidu, nie zgasły. Zawsze gdzieś tam były.

C.G: Tak jednak nie musiało się skończyć, bo w pierwszym sezonie w rajdach zostałeś mistrzem WRC2!
R.K.: Gdyby ta droga, którą wybrałem po wypadku się powiodła, gdybym startował w WRC, na pewno nie byłbym w stanie się skoncentrować i poświęcić tyle czasu, aby przygotować się do tego testu. Najprawdopodobniej nie pojeździłbym teraz bolidem Formuły 1. Tak się jednak sprawy nie potoczyły i ten jeden dzień w Walencji dał mi dużo satysfakcji i wewnętrznego spokoju. Przez ostatnie lata mocno mi tego brakowało, ale to już temat na inną rozmowę.


C.G.: Nie masz wrażenia, że niepotrzebnie się koncentrowałeś na innych rzeczach i te starty w WRC tylko cię odciągnęły od tej myśli?
R.K.: Nie, ponieważ uważam, że dzięki rajdom stałem się lepszym kierowcą. Niektórych rzeczy nauczyłem się właśnie w rajdach. W pewnych sytuacjach czuję, że te rajdy mi coś dały. Ludzie mówią, że czasami człowiek powinien zrobić coś innego, ale nie jest tak, że ktoś mi przystawił pistolet do głowy i powiedział: Ty musisz jechać w rajdach. To była moja decyzja! Po kilku latach mogła się wydawać mniej atrakcyjna, czy korzystna, ale gdy ją podejmowałem to nie było tak, że się obudziłem rano i powiedziałem sobie, że chcę być kierowcą rajdowym. Kilka dobrych miesięcy myślałem, czy to właściwy ruch, czy nie i jeśli tak postanowiłem to znaczy, że na dany moment było to najlepsze rozwiązanie.

C.G.: A na ten moment?
R.K.: Minęło sporo czasu i nie ukrywam, że dostałem bardziej w kość, niż przypuszczałem - ale nie chodzi mi tu o samą jazdę. Jednak, gdy podczas Rajdu Sardynii patrzyłem sobie na czasy oesów, otworzyłem przez przypadek, żeby sobie porównać sezon 2014. Szybko o tym zapomniałem, więc jak zobaczyłem, że w swoim pierwszym sezonie w WRC i siódmym chyba szutrowym rajdzie w życiu, pod koniec pierwszego dnia, przed ostatnim oesem byłem piąty... Nawet patrząc z zewnątrz daje to dużo do myślenia. Więc w rajdach dostałem trochę w kość, niekoniecznie jeśli chodzi o jazdę, ale czasami tak bywa, że najpiękniejsze plany się komplikują, a te rzeczy, które wydawały się bardzo odległe nagle stają się możliwe i rzeczywiste. To zdanie odzwierciedla moje ostatnie cztery lata.

C.G.: Po twoich jazdach w Walencji media anglojęzyczne podkreślały wypowiedż z oficjalnej prasówki zespołu Renult F1: "zobaczyłem, co utraciłem", ale chyba zostało to błędnie zinterpretowane...
R.K.: Miałem na myśli tych pięć sześć lat, które straciłem nie startując w Formule 1. Był to emocjonalny moment, który pokazał, że inne kategorie i pojazdy są owszem fajne, ale jednak prowadzenie bolidu Formuły 1 wiąże się z dużymi emocjami, ogromną frajdą, satysfakcją i świadomością, że jestem w stanie prowadzić bolid F1, czyli najszybszy pojazd świata na torze.
 
C.G.: Niektórzy uznali, że chodziło o umiejętności...
R.K.: Tego nie wiem. Wiem, co miałem na myśli, ale czasami ludzie koncentrują się na doczytywaniu się różnych rzeczy, a tu jest mało do dopatrywania się. Mało do zrozumienia. Według mnie test poszedł bardzo dobrze i tyle, a co przyniesie przyszłość... zobaczymy. W tej sytuacji to jedyne słuszne podejście. Każda inna akcja, czy próby, nie mają sensu.


C.G: Minęło już trochę czasu od pamiętnego wtorku w Walencji. Emocje zapewne już się uspokoiły. Czy wrażenia z powrotu do bolidu F1 wciąż masz takie same?
R.K.: Jasne, że emocje opadły, ale ja zawsze, nawet w dawnych latach, nawet po wygraniu GP Kanady następny dzień zaczynałem tak, jakby nic się nie wydarzyło. I tak samo jest teraz. Nie powiem nic nowego, ale to miłe uczucie, gdy po tylu latach zasiadasz za kierownicą bolidu F1, a jeszcze milej jest w mojej sytuacji. Gdy wiadomo, że w ostatnim czasie na moim życiu mocno odciskały się ograniczenia mojego ciała. Tak naprawdę musiałem się nauczyć funkcjonować od nowa z tymi... modyfikacjami, z nowym set-upem (śmiech). I nie ukrywam – ta świadomość, że to mnie aż tak bardzo nie ogranicza, że nie uniemożliwia mi prowadzenia bolidu Formuły 1, to naprawdę fajna rzecz. Ale na razie na tym bym poprzestał. 

C.G: Zauważyłem, że po zakończeniu testów i 115 okrążeń w upale byłeś wciąż w świetnej kondycji fizycznej. Jak się do tego przygotowywałeś?
R.K.: Jadłem odżywki Olimpa (śmiech). No i fakt jest taki, że sporo pracowałem nad formą i nigdy w tak dobrej formie nie byłem, w całym życiu, co przy pewnych ograniczeniach jest dużym plusem. Bo przy nich muszę być przygotowany jeszcze lepiej, niż dawniej.

C.G: Jaka to intensywność treningów?
R.K.: Często ważniejsza jest nie ilość, lecz jakość. Bo możemy sobie siedzieć na siłowni trzy godziny, a trenować przez pół, a możemy siedzieć półtorej godziny, a trening zrobimy godzinny lub więcej. Ja ostatnimi czasy trenuję dwa razy dziennie. Rano i po południu. Rano rower. Wczoraj zapodałem sobie ponad siedem godzin treningu na rowerze, ponieważ było ciepło, a że w bolidzie w Walencji było bardzo ciepło, to sobie wymyśliłem, że parę godzin popedałuję pod lampą, w temperaturze ponad 37 stopni, ale to nieważne. To bardziej takie moje tortury, żeby sobie czasem dać porządnie w kość. Po południu z reguły ćwiczę na siłowni. Dodatkowo, jako że trochę pracuję w symulatorach, to średnio dwa razy w tygodniu jeżdżę na symulatorze. To bardzo dobry trening umysłu. Na siłowni i rowerze trenujesz bazę tego wszystkiego, ale jeśli chodzi o kierowcę... W siłowni nie jesteś w stanie w stu procentach odwzorować specyficznych ruchów, nad którymi możesz pracować w symulatorze. To taki trening bardziej szczegółowy.
Najważniejszym mięśniem kierowcy jest mózg!
Trening fizyczny to jedna rzecz, a później trzeba też podejść do tego od strony umysłu. Moc nic nie znaczy, jeśli nie masz nad nią kontroli, jak mówią. Jeśli chodzi o koncentrację... W poprzednich sezonach potrafiłem swoją energią dobrze zarządzać i w niepotrzebnych sytuacjach jej nie wykorzystywać i to mi zostało. To duży plus.

C.G.: Dlaczego spróbowałeś bolidu F1 dopiero teraz?
R.K.: Trzy, cztery lata temu byłoby łatwiej zorganizować taki test. Albo inaczej – już wtedy były takie możliwości, ale sprawy nie zaszły tak daleko jak z Renault dlatego, że ja tego za bardzo nie chciałem. Bałem się innego wyniku tych jazd, a ostatnią rzeczą, której chciałem, to „zrobić sobie krzywdę”. Było duże ryzyko, że po wejściu do kokpitu to wszystko może nie zadziałać. Teraz sporo się zmieniło. W kwestiach fizycznych, ale też jeśli chodzi o moje podejście do tematu. W ostatnich miesiącach przed tym testem nabrałem dużo pewności, że jestem w stanie to zrobić i że nie będzie to aż tak straszne. To mocno pomogło. Każdy widzi, że fizycznie trochę się u mnie zmieniło przez ostatnich kilkanaście miesięcy, ale pracowałem też nad poprawą tego, czego nie widać. Nad tym, co siedzi w głowie, a sądzę, że połowa sukcesów i porażek, nie tylko w sporcie, ale też w życiu, rodzi się właśnie tam. To było bardzo potrzebne i bardzo mi pomogło.

C.G.: Mówiłeś o niepewności przed testem. Jak sobie radzić z emocjami, gdy wszystkie obawy zostają rozwiane i okazuje się, że jest tak dobrze! Euforia?
R.K.: Nie. Nie wiem, czemu tak jest... Dawniej jeździłem cały czas i wszystko w moim życiu skupiało się na jeździe. Czas między wyścigami był czasem oczekiwania i przygotowań do ścigania. Wszystko, co robiłem w dni poza wyścigowe było poświęcone jednemu celowi. Żyłem tym, co kochałem i nadal kocham. Teraz zauważyłem, a była to długa przerwa, że jak już przyjeżdżam na tor i nawet jak nie jeżdżę, bo na tor w Walencji stawiłem się dzień wcześniej, to jestem jakby w innym świecie. Odcinam się kompletnie od rzeczy, które nie mają nic wspólnego z jazdą. I to bardzo fajne uczucie. Myślę, że dawniej też tak miałem, ale dużo częściej się wyłączałem i nie odbierałem tej różnicy w moim funkcjonowaniu. Teraz, przez ostatnie lata, w zasadzie odkąd zakończyłem sezon WRC w 2015 roku w Walii, ponad półtora roku temu, jestem bardziej zwykłym człowiekiem, niż kierowcą. Jeździłem bardzo mało, nawet jeśli przygotowywałem się mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej.

fot. C.Gutowski
C.G.: Ta praca zapewne się opłaciła...
R.K.: Przekonałem się, jak była ważna! Nie było tak, że chciałem sobie przyjść i się przejechać samochodem F1, a potem sobie powiedzieć "ok, pojeździłem bolidem po wypadku, wystarczy". Bardzo poważnie do tego podszedłem. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale wiem, że priorytetem było pojechanie tam, wykonanie roboty i powrót do domu z przekonaniem, że zrobiłem ją najlepiej, jak potrafię. Nic nie pozostawiłem przypadkowi. To było najważniejsze.

C.G.: Po teście mówiłeś o przełomie, kroku milowym. Zastanawiałem się właśnie, czy aby ten przełom nie nastąpił wcześniej i właśnie nie na torze...
R.K.: Nie ukrywajmy, o tych testach wiedziałem trochę wcześniej. Nie jest tak, że się coś takiego rodzi w jeden dzień, tym bardziej że sześć lat spędziłem nie tylko z dala od samochodu, ale w ogóle poza światem Formuły 1. Nie jest tak, że tam się kręciłem. Tak naprawdę tam nie istniałem. Nie pokazywałem się w tym świecie. Czasami sobie wyobrażałem i próbowałem „zasymulować”, jakie mogę mieć emocje, napięcia przed ponownym wejściem do kokpitu. Zastanawiałem się nad tym, ale w żadnym scenariuszu nie pojawiła się ta pewność i ten spokój, jakie mi faktycznie towarzyszyły rano, gdy wsiadałem do kokpitu. To najbardziej mnie zdziwiło i było to najfajniejsze uczucie. Fajniejsze nawet, niż sama jazda po torze.
Potem zastanawiałem się, dlaczego tak się stało. Tak samo czułem się, gdy wchodziłem do samochodu, jak szykowaliśmy dla mnie fotel w bazie zespołu w Enstone. Mówi się, że wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Ktoś może dużo podróżować, mieszkać w dobrych hotelach i nie narzeka, ale jak wchodzi do własnego domu, ma takie miłe odczucie i dokładnie to samo przeżyłem ja, gdy po raz pierwszy zasiadłem za kierownicą w fabryce zespołu Renault. Identycznie, gdy wracałem w dniu jazd w Walencji. Bardzo mi to pomogło. Tak jakby mi tego brakowało.
Przyznam, że z zewnątrz wyglądało to tak samo. Było widać, że czujesz się jak u siebie. Właśnie jakbyś wrócił do domu...
To, co działo się u mnie przez ostatnie lata można by było podzielić na kilka różnych scenariuszy i napisać kilka książek. Starałem się sprawiać wrażenie, że wszystko jest to łatwe i że było OK. Ale nie było łatwo i nie zawsze było OK. Z różnych powodów. To, co mówisz o Walencji... Ja tego nie zauważyłem, ponieważ byłem skoncentrowany na robocie i chciałem jak najlepiej wykorzystać ten czas w bolidzie i garażu. Oczywiście pewne sprawy się zmieniły i nie byłem w stu procentach taki, jak ponad sześć lat temu, bo był to mój pierwszy test. Nie pracowałem też nad tym, aby za miesiąc się ścigać w grand prix na torze w Walencji, więc tu też presja była inna. Czy raczej dreszczyk, emocje... Najtrudniejsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałem na sto procent, jak to będzie wyglądało jeśli chodzi o moją osobę...

C.G.: Jak to w życiu!
R.K.: Ja wiem, ale chodzi o to, że w ostatnich latach mojego ścigania w F1 zawsze wiedziałem prawie na sto procent, czego od siebie oczekiwać. W Walencji było kilka kluczowych momentów, których nie da się dostrzec z zewnątrz. Wciąż pamiętam wrażenie, jakie miałem, gdy pierwszy raz usiadłem w tym bolidzie. Zapiąłem się w pasy i mechanicy pytają, co mają zrobić z pedałami, co z podnóżkiem pod pięty, co z kierownicą i tego typu rzeczami. A ja odpowiadam, że nic. Jest OK. Patrzyli na mnie dziwnie, tymczasem Renault do dziś używa pewnych modyfikacji i rozwiązań, które ja pozmieniałem w organizacji kokpitu, kiedy tam przeszedłem w 2010 roku. Poustawiałem sobie wszystko tak, jak ja lubię...

C.G.: Jakie to są rozwiązania?
R.K.: Na przykład to, pod jakim kątem są pedały. Długość i sztywność pedału hamulca, długość i twardość pedału gazu... To trochę tak, jakbyś poszedł do krawca uszyć koszulę. Owszem możesz ją kupić w sklepie i będzie fajna, ale jak zostanie uszyta pod ciebie, to będzie lepiej. I podobnie jest z kokpitem bolidu. I wszystkie te małe rzeczy sprawiły, że już od początku poczułem się w bolidzie komfortowo i pewnie.

C.G.: Co poczułeś, gdy usłyszałeś słowa: „jesteś kierowcą Formuły 1”?
R.K.: O tym tekście można mówić dużo... Ludzie pytali mnie o czasy okrążeń i tego typu sprawy, ale tak naprawdę tego dnia miało to małe znaczenie. Nie robiło różnicy, czy pojechałem 0.2 sekundy szybciej, czy wolniej. Priorytety były inne. Po tym, jak zobaczyłem po paru kółkach, że nie jest to aż tak straszne, jak to sobie malowałem, a nawet wręcz przeciwnie, zrobiłem się spokojny, że będę w stanie pokazać, co potrafię. 

C.G.: Co było największym wyzwaniem?
R.K.: Wiadomo, że czynnikiem, o którym nie miałem informacji, bo nie miałem doświadczenia, były opony. Dlatego też była to dla mnie także nauka. Z drugiej strony, jako że dysponowaliśmy po jednym komplecie z różnych mieszanek, to aby ich się nauczyć, nie podejmowałem zbytniego ryzyka, aby nie spłaszczyć żadnej opony i móc pojeździć jak najwięcej. Generalnie do tego testu podszedłem bardzo dojrzale i od samego początku, od przygotowań po realizację. Jeśli chodzi o priorytety i cele – przed testami trudno było je określić. W trakcie te cele się zmieniały.

C.G.: W jaki sposób?
R.K.: Od razu powiedziałem, jeszcze przed jazdą, że nie jestem osiemnastoletnim debiutantem, który musi za wszelką cenę pokazać, jaki to z niego debeściak. Powiedziałem sobie, że jeśli będę miał ograniczenia i nie będę się czuł pewnie za kierownicą, to o tym powiem. Tak się nie stało. Przeciwnie. Poczułem się bardzo swobodnie i komfortowo, dlatego później moim celem stała się nauka. Poznanie jak najwięcej czynników, a głównym były opony. Jak jest coś nowego, zawsze warto się tego nauczyć i poznać najlepiej, ja się da, bo są to kolejne cenne doświadczenia i informacje. Nawet, jeśli obecne opony na sezon 2017 znów są zupełnie inne. 

C.G.: Teraz oczekiwania są wielkie. Wszyscy czekają na twój wielki powrót!
R.K.: To, czy coś dalej będzie, czy nie i ewentualnie kiedy... Znów się duży szum zrobił. Wcześniej było, że Kubica nie wsiądzie już na pewno za kierownicę Formuły 1, bo tak powiedział, a tak naprawdę nic nie powiedziałem. Teraz powrót... Świat jest piękny, bo jest zróżnicowany i tyle mogę o tym powiedzieć. Uważam się za osobę dość lojalną wobec samego siebie. Cele stawiam rozsądnie, bo na siebie i świat patrzę realistycznie. Dlatego nigdy przez te lata nie powiedziałem, że Formuła 1 jest nierealna. Oczywiście nadzieja umiera ostatnia, ale jednak życie ułożyło się tak, a nie inaczej. Teraz znów jeździłem bolidem i było dobrze.

C.G.: Ciekawe, że po tych testach odzyskałeś spokój wewnętrzny. Mogłoby się wydawać, że ten apetyt i presja na jazdę wzrosną!
R.K.: Ja tam po teście śpię spokojnie i jest to fajne uczucie. Bo ja wciąż trochę siebie poznaję. Często mówię czy myślę, że nie dam sobie rady, że moje ograniczenia są zbyt duże. A później się okazuje, że wcale tak nie jest. Gdy patrzę na nagrania pokładowe chłopaków w rajdach... Ostatnio po moich testach był Rajd Sardynii i pomyślałem sobie, że i ja byłem częścią świata WRC, prowadziłem tę rajdówkę i to tak wygląda! Gdy jesteś w środku, nie masz dystansu, ale teraz, gdy patrzę z boku, jest dla mnie oczywiste, że z moimi ograniczeniami jazda bolidem F1 może być od tego tylko łatwiejsza. OK – w kabinie rajdówki jest więcej miejsca, ale jazda po szutrze, w koleinach, te wszystkie korekty i zakres, w jakim musisz operować kierownicą – ciągle walczysz z samochodem, który w każdej chwili może zrobić coś nieoczekiwanego. No i kręci się kierownicą dużo więcej, niż w bolidzie Formuły 1. Dlatego, gdy zacząłem myśleć bardziej poważne, że jazda samochodem F1 jednak może być możliwa, zrozumiałem, że to może być jedno z łatwiejszych aut, jakie przetestowałem po tym wypadku. Już po testach maszyną GP3 wiedziałem na pewno, że jeśli tu daję sobie radę, to w F1 powinno być OK. Pozostawała tylko kwestia tego, ile będę miał miejsca w kokpicie. Czy go wystarczy.
fot. C.Gutowski
C.G: Wszelkie twoje kroki w kierunku bolidów czy już F1 wywołują silne reakcje w środowisku Formuły 1. Piszą o tym najbardziej szanowani dziennikarze, mówią kierowcy. Chcą twojego powrotu. To chyba budujące?
R.K.: Tak. Moja sytuacja jest dość specyficzna. Nie jest tak, że ja eliminuję wszystko, co się wydarzyło od 2011 roku. Natomiast większość ludzi, którzy teraz w ten sposób o mnie mówią, uważa to za niespotykaną historię. Ja staram się patrzeć na siebie jako kierowcę. Wiem, że mam ograniczenia, ponieważ żyję z tym, ale z drugiej strony staram się, aby moje myśli nie były nimi ograniczone. Jeśli coś więcej wydarzy się w przyszłości, to będzie kolejne potwierdzenie, że pomimo swoich nich jestem w stanie robić rzeczy, które robiłem dawniej. To dziś jest dla mnie najważniejsze. 

C.G.: Czy twoja przyszłość w wyścigach zależy tylko od tego, jakie ograniczenia będziesz miał w samochodzie?
R.K.: A skąd ja mam wiedzieć, od czego przyszłość zależy? Jeśli chodzi o mnie, jest to kwestia tego, jak będę czuł się w kokpicie, ale co pomyślą inni ludzie, nie wiem. Nie wszystko zależy ode mnie. To, że ludzie chętnie by mnie znów zobaczyli w Formule 1 jest bardzo miłe. Naprawdę. Bardzo mi miło, jednak trzeba też pamiętać, że historia historią, natomiast potem to ja prowadzę bolid i nie zrobię czegoś, z czym nie czuję się komfortowo. Nie mając pewności, że dojdę do poziomu, który będzie mnie satysfakcjonował.
Masz już tę pewność, czy jeszcze zostaje coś do odkrycia?
Duży krok naprzód został zrobiony i teraz śpię spokojnie, ale są rzeczy, których dopóki nie przeżyjesz i nie sprawdzisz, to nie masz stuprocentowej pewności. Zobaczymy... 

C.G.: Trzeba sprawdzać dalej!
R.K.: Nie wiem. Ja tam się przygotowuję. Robię swoje.

C.G.: Colin Clark napisał, że miałeś pojechać w tym roku trzy rajdy. Prawda to?
R.K.: W pewnym momencie był pewien projekt, nad którym pracowałem i gdyby M-Sport dysponował autem, gdy o tym rozmawialiśmy, to bardzo możliwe, że bym w nich wystartował, ale tak się nie stało.

C.G.: Nie będzie ci się przykrzyło za Rajdem Polski? Mówiłeś, że to jeden z najlepszych rajdów...
R.K.: Tak. Jeden z moich ulubionych, jeśli nie najbardziej ulubiony. Uważam, że to bardzo dobra impreza, która daje dużo naszemu krajowi i motorsportowi, ale ostatnio jestem skoncentrowany na czymś innym. Na pewno będę śledził, ale nic więcej. Żeby nie było, że ktoś sobie pomyśli, że przyjadę do Mikołajek! Już w ubiegłym roku była plotka, że miałem przyjechać, ale się nie stawiłem no i jak zwykle wyszło, że jestem burak (śmiech). Nie. Od razu mogę powiedzieć, że mnie tam nie będzie. Raczej na pewno. 


C.G.:Pojawiły się wiadomości o twoich kolejnych planach. Wracasz za kierownicę bolidu F1 podczas festiwalu prędkości w Goodwood. Jakie są plany?
R.K.: W niedzielę, 2 lipca znów zasiądę za kierownicą bolidu Renault. To całe plany!

C.G.: A jaka będzie natura tych przejazdów. Jak w Walencji?
R.K.: Nie. Odbyło się to tak, że zostałem zapytany, czy chciałbym na ten festiwal przyjechać. Umówmy się, sześć-siedem lat temu by mi się nie chciało, ale dziś moja sytuacja znacząco się zmieniła. Każdy kilometr i każda chwila spędzona w kokpicie bolidu może mi dać nowe informacje, także jeśli chodzi o moje ograniczenia. Ja sam muszę się jakby poznawać od nowa. Nie jako kierowcę czy osobę, a raczej swój organizm, aby spać jeszcze spokojniej. Na temat samej imprezy tak naprawdę wiem mało. To bardziej taki festiwal, spektakl, a ja chcę spędzić trochę czasu za kierownicą samochodu F1, po prostu posprawdzać pewne rzeczy z mojej strony i tyle. Będzie to też moje pierwsze spotkanie z dużą rzeszą kibiców, ubrane we wspomnienie o Formule 1.

C.G.: Jeździsz jednak dużo w symulatorze. Czy tam nie można sprawdzić takich właśnie rzeczy? Trzeba zawsze fizycznie jechać po torze?
R.K.: Można sprawdzać i w symulatorze, ale w realu jest lepiej. Trochę jak lizanie lizaka przez papierek, kiedy można go rozwinąć. W symulatorach pewnych rzeczy nie da się odwzorować w stu procentach. Nie zastanawiałem się jednak po co mi to. Po prostu pojadę w Goodwood i tyle.

źródło Cezary Gutowski, Przegląd Sportowy 

AKTUALIZACJE

22.06.2017 godz. 14:45

                  ...pora na lunch ale zawsze znajdzie się chwila dla kibiców...

 22.06.2017 godz. 09:00

                   ..."czasem trzeba samemu pit-stop ogarnąć" :-)... Robert uchwycony przez jednego z kibiców (Matteo Raffaelli)...

21.06.2017 godz. 05:00

                 ...Przegląd Sportowy nie zwalnia... w dzisiejszym wydaniu ponownie o Robercie Kubicy: "Kubica rozbudził nadzieje kibiców"... do porannej kawy jak znalazł...